Powrót zmarłych
Serca nie chronią przed niczym, są
tropem twojego lęku,
plamami po zranieniu.
Śladami
po tym jednym, które złapało cię
i pożarło.
Ciemna łódź mnie połknęła,
gdy słońce, tłuste i pełne, miało zaraz pęknąć.
Upadłam dawno temu.
Poszłam w jasność i blask do
awersu nieba. Wierzę w siłę mych stóp. Do tysiąca
mil. Rolety się podnoszą,
drzewa są białe i zimne, dają
mi tylko grunt, są zamknięte na świt. Pomyliłeś
języki, nie tym zataczałeś
koła na moim ciele w te słodkie
eteryczne wieczory w barach za dworcem zachodnim,
gdzie motocykliści są pełni
spermy i gdzie rzygałam pod płotem
zgięta wpół a obok przejeżdżały pociągi i gdzie, gdzie
mogły mnie zawieźć? Gdziekolwiek,
myślałam wtedy, gdybym mogła myśleć,
w glanach i dodatkowej skórze, bo czułam się bezpieczna,
gotycka królowa słowa, gdy chciałam
ukryć porwane rajstopy. Z mojego
kolana płynęła krew, gdy mnie w nie całowałeś, nie, nie.
Wierzę w siłę mych rąk. I ty, mój
przedwieczny aptekarzu z butelką
przyłożoną do twarzy. Nie wiedziałeś tego, co ja - tłumy
ptaków, co ciągnęły na wschód.
Widziałeś tylko tamtą stronę zmarłych,
co spokojnie płynęli w głębie modrzewiu, ich ciała były suche,
nabrałam je w swoje dłonie i jadłeś,
jadłeś mi z ręki. Byłam pełna soków,
życiodajnej niacyny. W swych palcach obracałam wszechświat,
napełniałam się ciasnym kręgiem,
co wypełniał mi biodra. Po lesie
przemykały cienie. Nie miałam lepszych dni, tych
zapisów pulsowania mojego ciała
w jedności mlecznej ziemi. Piłam,
piłam ją mym rozwiązłym językiem, chłeptałam jak
kotka w rui. Potem kamień na
mojej głowie, ręka na gardle -
nie mogę przestać, nie każ mi przestawać, tak kocha.
Aż do bólu. Właśnie tak,
właśnie taki rodzaj upodlenia,
bo jestem kobietą, bezwartościowym rewersem mężczyzny,
gdzieś daleko, daleko w sobie
tak pewnie myślałam. Gdybym
mogła wtedy myśleć. Nawet gwiazdy krwawiły (tak, idźmy
w banalność, proste metafory)
gdy korona spadła z mej głowy
i potem moja głowa, a nad rzeką zakwitły stokrotki.
Nie stosuję inwersji. Starałam
się domknąć wszystkie tragiczne
jednoaktówki jednym celnym strzałem, spalić dzieci
w piecu, lecz wracały, wracały
jak upiory. Każde uderzenie serca
było świeżym rzutem kości/ szczękiem rosyjskiej ruletki.
Pif-paf. Strzał.
Komentarze
Prześlij komentarz