Uparta męka milczenia
Dwanaście razy do roku dzwony budzą mi niebo
i siedem serc ogromnych zmartwychwstanie głosi
Jak ja mam wygłosić tę mękę milczenia?
Zrodzona przez gwiazdy w mgławicach są me słowa
i ciemne kasztany kradną mi mój cień gdy palę się
pod tym słońcem w ciasnej niepamięci Zmarli
płyną by mnie sławić Oglądam się za siebie
dwie wieże zielone przebijają niebo ciszę
późnego południa co twardą łapą stąpa mi na gardło
Duszę się błądząc wśród gwiazd porannych
nie zaznam ukojenia nie lituję się nad sobą
zbieram tylko kwiaty wpółmartwe syreny
elektryczne śmierci jak śmierć Rosenbergów
Inne godziny szlochając umarły Nic już nie wiem
tylko kochać potrafię by zgnić gdzieś w kościach zwierząt
zamienić się w rozpacz
księżyca co odciął mi głowę Czerwone dni mi zniknęły
by wrócić za miesiąc w chłodzie mego ciała mych cichych modrzewi
Wybaczcie mi naiwność Uparte czekanie
końca świata drżenie w nocy i w dzień gdy
noszę w sobie słońce Jestem pełna świętości
Jestem czystym alabastrem Nie stwarzam
żadnych istnień Litość mą budzą wasze słabe prośby
wątłe krzyki cierniowe drzew korony Ta obręcz
nieba co każe mi w siebie patrzeć zwycięski świergot losu
plamki mego serca dudnią w twoim uchu Gdzie
biegnę gdzie biegnę pytasz Nie da nam miłości
to okrutne miasto
i siedem serc ogromnych zmartwychwstanie głosi
Jak ja mam wygłosić tę mękę milczenia?
Zrodzona przez gwiazdy w mgławicach są me słowa
i ciemne kasztany kradną mi mój cień gdy palę się
pod tym słońcem w ciasnej niepamięci Zmarli
płyną by mnie sławić Oglądam się za siebie
dwie wieże zielone przebijają niebo ciszę
późnego południa co twardą łapą stąpa mi na gardło
Duszę się błądząc wśród gwiazd porannych
nie zaznam ukojenia nie lituję się nad sobą
zbieram tylko kwiaty wpółmartwe syreny
elektryczne śmierci jak śmierć Rosenbergów
Inne godziny szlochając umarły Nic już nie wiem
tylko kochać potrafię by zgnić gdzieś w kościach zwierząt
zamienić się w rozpacz
księżyca co odciął mi głowę Czerwone dni mi zniknęły
by wrócić za miesiąc w chłodzie mego ciała mych cichych modrzewi
Wybaczcie mi naiwność Uparte czekanie
końca świata drżenie w nocy i w dzień gdy
noszę w sobie słońce Jestem pełna świętości
Jestem czystym alabastrem Nie stwarzam
żadnych istnień Litość mą budzą wasze słabe prośby
wątłe krzyki cierniowe drzew korony Ta obręcz
nieba co każe mi w siebie patrzeć zwycięski świergot losu
plamki mego serca dudnią w twoim uchu Gdzie
biegnę gdzie biegnę pytasz Nie da nam miłości
to okrutne miasto
Komentarze
Prześlij komentarz