Uparta męka milczenia
Dwanaście razy do roku dzwony budzą mi niebo i siedem serc ogromnych zmartwychwstanie głosi Jak ja mam wygłosić tę mękę milczenia? Zrodzona przez gwiazdy w mgławicach są me słowa i ciemne kasztany kradną mi mój cień gdy palę się pod tym słońcem w ciasnej niepamięci Zmarli płyną by mnie sławić Oglądam się za siebie dwie wieże zielone przebijają niebo ciszę późnego południa co twardą łapą stąpa mi na gardło Duszę się błądząc wśród gwiazd porannych nie zaznam ukojenia nie lituję się nad sobą zbieram tylko kwiaty wpółmartwe syreny elektryczne śmierci jak śmierć Rosenbergów Inne godziny szlochając umarły Nic już nie wiem tylko kochać potrafię by zgnić gdzieś w kościach zwierząt zamienić się w rozpacz księżyca co odciął mi głowę Czerwone dni mi zniknęły by wrócić za miesiąc w chłodzie mego ciała mych cichych modrzewi Wybaczcie mi naiwność Uparte czekanie końca świata drżenie w nocy i w dzień gdy noszę w sobie słońce Jestem pełna świętości Jestem czystym alabastr...