Oto już jesień i pora umierać

Jesteśmy tylko wskazówkami zegara, który odmierza nam czas do śmierci. Mój pierwszy post na tym blogu był właśnie o nim. O czasie.Twierdziłam, że czas jest jedyną jednostką, która nas ogranicza, która ujmuje nas w swoje klamry i towarzyszy nam przez całe życie. Dzisiaj ten pomysł do mnie powrócił, ponieważ zaczęłam czytać bardzo ciekawą książkę. Nosi tytuł 27 czyli śmierć tworzy artystę. Napisała ją młoda pisarka (chociaż nie wiem, czy mogę ją już tak nazwać, zawsze oceniam to po przeczytaniu książki), która jest piszącą po fińsku Słowaczką. Jest także autorką opowiadań, wierszy i dramatów (nie czytałam - nie mnie oceniać). W każdym razie, pani Alexandra Salmela porusza w swojej książce bardzo intrygujący temat, mianowicie pisze o dziewczynie ogarniętej ambicją zapisania się w historii. Czyli uczynienia tego, o czym tak marzę; spełnienia swoich "snów o potędze". Na jaki pomysł stworzenia sobie nieśmiertelności wpada bohaterka opisywanej przeze mnie książki? Już podaję cytat:

"Dzisiaj skończyłam dwadzieścia siedem lat. Z tej okazji stworzyłam taką oto listę: 
    Kurt Cobain, 27 lat, 1 miesiąc, 16 dni
 Brian Jones. 27 lat,  miesiące, 5 dni
      Jim Morrison 27 lat, 6 miesięcy, 25 dni
   Janis Joplin 27 lat, 9 miesięcy, 15 dni
    Jimi Hendrix27 lat, 9 miesięcy, 21 dni

Mam rok, by zdobyć sławę, umrzeć tragicznie z powodu alkoholu, narkotyków, śmiertelnej choroby, straszliwego wypadku, samobójstwa lub zabójstwa i aby żyć później wiecznie w sercach wielbiących mnie fanów."


   Czytając tę książkę w autobusie zaczęły mnie nachodzić różne myśli. Czy i ja będę musiała zapisać się do mistycznego Klubu 27, aby zdobyć uznanie? Czy rzeczywiście śmierć tworzy artystę? Czy byłabym w stanie zdobyc się na to, gdy wszystkie inne sposoby by zawiodły? Nie chcę znac odpowiedzi. 
    Ostatnio na tapecie jest u mnie cytat "Oto już jesień i pora umierać". Rzeczywiście, czasami tak się czuję. Chodząc po listopadowym świecie mam wrażenie, jakby ludzie popełnili jakiś straszny grzech i nasza Matka Ziemia ich za to karała. Zabiera całe piękno, chowa je w swym łonie, karze ludzi zimnymi oddechami i zmarzniętymi sercami. Napełnia niebo smutkiem, zasnuwając je szarością, zrywa z drzew liście, a ziemię posypuje śniegiem jak solą, aby nie mogło wyrastać z niej nowe życie. Jest jednak litościwa i sprawia, że płatki śniegu wyglądają jak brokat sypiący się z nieba, a gwiazdy w mroźne dni świecą jaśniej. Potem jej gniew słabnie i znowu roztacza dookoła ludzi wiosnę, stopniowo uwalnia schowane w sobie piękno. Tylko myśl o wiośnie daje mi siłę, aby przetrwać ten "mroczny czas". Może świat rzeczywiście karze nas za to, że nie kochamy wystarczająco tych pięknych wiosennych i letnich pór roku? Może gdyby ludzie odpowiednio docenili cudowność wonnego powietrza, intensywność błękitu nieba i szaleństwo, które uderza do głowy jak szampan w letnie wieczory, już nikt nigdy nie zabrałby nam tego piękna. Przecież ludzie najczęściej tracą coś, gdy nie potrafią tego odpowiednio kochać. 
     Gdy minie czas naszej kary, będę żyła w cudownym zachwycie życiem, będę kochała je ze wszystkich sił i trzymała w dłoniach jak najcenniejszy skarb. Może wtedy lato nigdy nie przeminie. Zapanuje wieczna wiosna, a przecież na świecie, w którym zawsze kwitną kwiaty, a zieleń nie umiera, nie może dziać się nic złego.









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miłość w czasach rozpaczy

czego chcą

Requiem dla umarłej