Myśleć przeciw sobie.


Słowa mieszają się w moich dłoniach i nie wiem, które wybrać. Zapadam się w morzu wyrazów i zapominam jak się pływa. Nie chcę iść na dno, zalana słowami, których nie potrafiłam uczynić swoimi.
Ostatnio śnię o opadaniu. W tym śnie jestem zawieszona w czasie. Jestem oddechem na szybie.
Światło latarni jest somnambuliczne i blade. Dotykam Boga - tam, gdzie wszystko się zaczęło. Dotykam chmur i dotykam twojego czoła. Jestem naga. Wiem, że się boję. Wiem, że jestem zmęczona poszukiwaniem Piękna, Prawdy i Harmonii, czcząc kulturę chaosu i rozpadu. Czuję się jak cień. Księżyc zapada się w niebo, w moich brązowych włosach są cząsteczki twoich palców. To nie kłamstwa, to nie kłamstwa, to nie kłamstwa.
Biegnąc przez puszcze wstydu, wiem, że zawsze będę kimś mniejszym. Wiatr zawsze kłamał, a teraz szepcze mi do ucha prawdy, których poszukiwałam. To nie są kłamstwa, to nie są kłamstwa, to nie są kłamstwa. Kładę głowę u stóp drzewa i słyszę ból zamarzającej Ziemi. Paskudny dzień, oślizgły i ponury jak topielec. Dzień samobójcy.
Zawsze pragnęłam wolności, porządku i umiłowania. Ale wiem, że pomimo ogromnej wiary i potrzeby odnalezienia niszczymy Utopię, jesteśmy zmuszeni do życia w chaosie. Bo świat opiera się na materialnych żądzach, bo opiera się na skończoności, bo opiera się na granicy, za którą jest przepaść. Bo stwarzając coś - niszczysz to. Bo stawianie pytań wymaga odpowiedzi, a niektóre pytania zawisają w próżni, bo Utopia jest n i e m o ż l i w a. Bo pragnienie Miłości jest jej kresem, gdyż Miłość, Prawda i Dobro nigdy w naszym kapitalistycznym świecie nie istniały. Bo wierzysz - i chcesz wierzyć - lecz pokolenia tych, którzy byli przed tobą i pokolenia tych, którzy będą po tobie - ci w szczególności - ze wstrząsającą obojętnością uświadomią ci, że idee te są puste i mityczne, że stworzyliśmy je - tak, jak Boga - aby mieć w co wierzyć, aby wykorzystywać je w odpowiednim momencie. Prawda, Piękno, Dobro, Miłość - to wszystko płaskie nicości. Żądza, Pieniądz, Przemoc - to wszystko realne cząstki życia, tak prawdziwe jak nasza krew, w której je mamy, jak nasze ciało, jak nasze Zło. I nie możesz patrzeć, gdy na zajęciach z języka filmu pokazują ci dokument, na którym młodzi Afgańczycy tworzą film o zabijaniu krowy i słyszysz bulgotanie jej krwi w tle, a na ekranie pokazują się twarze bez wyrazu i jedna twarz, z której znika uśmiech, i wiesz, że ta jedna osoba jeszcze jest człowiekiem i kołysze się w niej iskierka wrażliwości, gdy ci, którzy zabili zwierzę, uważają, że nakręcili dobry film, że podrzynanie gardła jest lepsze, bo mięso się nie psuje, tak jak wtedy, gdy morduje się przez elektrowstrząsy - znasz to, dobrze to znasz. I czujesz się zgwałcona i zniesmaczona, i starasz się pamiętać, że to inna kultura, ale jakie to okropne, że dla nich to jest normalne, że to dla nich najważniejsze wydarzenie w ciągu dwóch dni. 
I uświadamiasz sobie, że wszędzie - może nawet obok ciebie, może za ścianą, może to człowiek, któremu codziennie mówisz "dzień dobry" - czai się Zło.
I może liczy się samo zadawanie pytań, ale jaki jest sens pytania? I czy nie lepiej uwierzyć w tych bogów Kłamstwa i Pogardy, bo z nich w rzeczywistości można jedynie coś wyciągnąć? Bo to oni dają nam korzyści, namacalne dowody swojego istnienia, gdy Prawda i Miłość okazują się niemożliwe do osiągnięcia. Ale masz do wszystkiego ambiwalentny stosunek.
I pragniesz poznać człowieka, który pozna cię do głębi, ale pojmujesz, że człowiek taki nie istnieje, bo nie możesz pokazać mu wszystkiego, a bez tego nikt nie pozna cię naprawdę.
Wiesz, że przez całe życie będziemy szli w bezimiennym pochodzie, choć naszym sztandarem będzie "dlaczego?", a i tak będziemy zmierzali do kresu, i do pytań, na które nie ma odpowiedzi. Bo nasz świat skonstruowany jest na zasadzie "Dawaj - Bierz", a nie tylko "Dawaj". I będziesz musiała skupiać się na materialnej stronie życia, bo każdy musi coś jeść, spać i w coś się ubrać. Bo odejście od materializmu w poszukiwaniu głębi byłoby kresem.  Bo prawdziwe jest tylko to, co namacalne. Bo te nieliczne grupy, które wierzą w coś większego, muszą ustąpić hordom tych, których bogiem jest materia (w innym znaczeniu), popęd, żądza. I czy lepiej byłoby się im poddać, przyjąć na twarz maskę pogardy - choć już to robisz, lecz to tylko maska - czy może lepiej będzie trwać w wierze nieistniejącej Utopii, skazując się na śmierć pod Ich stopami?
I wiesz, że musisz przerwać ten strumień świadomości, bo woła cię realna strona życia, a w niej życiorys Rousseau i przygotowanie się na przyjęcie następnego dnia. I przecież wiesz, że jest ci to potrzebne (to nie jest ironia), ale czasami po prostu czujesz się zmęczona, tak okropnie zmęczona tym wszystkim, co nazywasz życiem.
"Świat podniósł swój bicz; na kogo spadną razy?"


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miłość w czasach rozpaczy

czego chcą

Requiem dla umarłej