Zakrzepła sól na nagich wargach?

Jest 3.40. Świt. Nie mogłam spać i jeżdżę uśpionymi ulicami w tę i z powrotem. Miałam nadzieję, tak, miałam w istocie, że ten wahadłowy ruch uśpi mnie, wykołysze te arbitralne myśli. Jest 3.40. Świt.
Ptaki swe pierwsze głosy oddają niebu, wszystko jest szare, jestem prawie ślepa, lecz noc już minęła, nie boję się ciemności, nie boję się krzyku ciem, nie boję się duchów Hotelu California.
Miałam pić z Achmatową - nie za twoje zdrowie, ciebie przecież nie znam - lecz nie chciała dzisiaj przyjść, został mi tylko Chopin, a nokturny wcale tu nie pasują, lecz daj mi siebie Fryderyku, będę korzystać z okazji, nasyć mnie swymi dźwiękami, tej melancholii nigdy dość; to ona przecież wygoniła mnie na ulicę, by być bezdomną, by być martwą duszą, bo jestem czy mnie nie ma? A może ja jestem, ale mnie nie ma?
Jestem księżniczką na ziarnku grochu, jestem Calineczką, jestem królewną, która żywiła się pokrzywami. 
Zieleń Sadów mnie pochłania, ach pochłoń mnie, zieleni, pochłoń mnie, Żoliborzu. Daj mi siebie, a ja oddam ci wszystkie wspomnienia, oddam ci wszystkie twoje kryjówki, moje dziecięce lata, gdy byłeś krainą moich przygód. Bo to w tobie spadałam z murków (tak dobrze to pamiętam, upadałam na plecy, ale w locie przekręciłam się zwinnie jak kot - uderzenie zaparło mi dech w piersiach a z moich oczu wypadły planety). Bo byłeś moją dziewiczą doliną, to twoim drzewom składałam ofiarę z mojej krwi, to w tobie odbywały się pierwsze bójki (nigdy nie zapomnę bólu dłoni i jeszcze większego bólu serca, gdy pierwszy raz uderzyłam człowieka). Bo to w tobie oddawałam pierwsze pocałunki pod moimi oknami. Znasz to, więc możesz mi to przywrócić? Czy możesz powiedzieć mi kim byłam i kim się stałam? Moja Droga do Los Angeles. Pył. Szmira.
Już 4.00. Coś wygoniło mnie z domu. Powolne cykanie mojego roweru wypełnia ulicę. Grzegorz Turanu śpiewa, że znów wędrujemy. To Baczyński. Ach tak, znów wędrujemy, Krzysztofie, znów wędrujemy przez dziewięć kręgów, porzućcie nadzieję, ale ptaki nie umierają, ptaki śpiewają, błogosławiąc Bogu. Lazurowy Boże, gdzie jesteś, gdzie jesteś, opalowy Boże, malachitowy Boże - to tylko kamienie; kiedyś im wierzyłam.
Nie usnę, wiem, że nie usnę. Światło rozszczepia się przede mną, nie ma tu tęczy. Biegnij, kuno, na swoich małych łapkach, biegnij, kocie, nie przebiegnij mi drogi. Dziki Żoliborz. Galopujące konie prześlizgują się po liściach. Dziki Żoliborzu, moja mała ojczyzno, moja kraino mlekiem i miodem płynąca, moje Soplicowo. Brakuje tu kur, kaczek i gęsi. Lecz nie będę Zosią, nie znam złotej pogody.
I widzisz? Zapomniałam. Zaczęło się od ciebie, odeszło, lecz skończyło się na tobie. W tobie.

Komentarze

  1. jej.... bardzo urzekła mnie ta nota. Jest taka przepełniona emocjami... pięknie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miłość w czasach rozpaczy

czego chcą

Requiem dla umarłej