Drzewa w październiku
Miłość to cień.
Leżysz i płaczesz po niej -
Sylvia Plath - Wiąz (tłum. T. Truszkowska)
Drzewa robią wiatr. Nocą ich cień
chciał mnie schwytać więc czuwałam jak sowa
całą noc czujna, kurcząc się gdy wyciągały
dłonie.
Już prawie październik a dzisiejszy dzień
nie należy do bezpiecznych.
Każde dotknięcie rani mnie do krwi
która płynie, płynie
ze środka
do środka
cyrkulacja jest nawet wewnątrz mnie --
jak w kosmosie
każe bić memu sercu.
Nocą te drzewa kradną mój tlen,
mój strach to dla nich za mało
chcą więcej, więcej --
życia, życia, bo giną same.
Czy ich chlorofil mógłby mnie nasycić?
Co to za twarz tak śmiercionośna w gąszczu gałęzi?
Zaciskam palce, wkładam je do ust
gdy mi źle, gdy staję się
ogromna, tak wielka, że rozsadzona
przez cienie. Wyrzyguję je z siebie
kawałek po kawałku.
Być drzewem by żyć tlenem.
Nihilizm rośnięcia; jak dziecko -
jak jego krzyk budzi mnie ich płacz.
Boję się dzieci,
ich nagiej skóry i zapachu bezradnych ciałek.
Zamieszkuje mnie krzyk.
Krzyk zdławiony dłonią.
Leżysz i płaczesz po niej -
Sylvia Plath - Wiąz (tłum. T. Truszkowska)
Drzewa robią wiatr. Nocą ich cień
chciał mnie schwytać więc czuwałam jak sowa
całą noc czujna, kurcząc się gdy wyciągały
dłonie.
Już prawie październik a dzisiejszy dzień
nie należy do bezpiecznych.
Każde dotknięcie rani mnie do krwi
która płynie, płynie
ze środka
do środka
cyrkulacja jest nawet wewnątrz mnie --
jak w kosmosie
każe bić memu sercu.
Nocą te drzewa kradną mój tlen,
mój strach to dla nich za mało
chcą więcej, więcej --
życia, życia, bo giną same.
Czy ich chlorofil mógłby mnie nasycić?
Co to za twarz tak śmiercionośna w gąszczu gałęzi?
Zaciskam palce, wkładam je do ust
gdy mi źle, gdy staję się
ogromna, tak wielka, że rozsadzona
przez cienie. Wyrzyguję je z siebie
kawałek po kawałku.
Być drzewem by żyć tlenem.
Nihilizm rośnięcia; jak dziecko -
jak jego krzyk budzi mnie ich płacz.
Boję się dzieci,
ich nagiej skóry i zapachu bezradnych ciałek.
Zamieszkuje mnie krzyk.
Krzyk zdławiony dłonią.
Komentarze
Prześlij komentarz