Ekwilibrystka

Jestem lwicą boga poruszającą gwiazdami
i gdy nocą ryba wpada do jeziora, a trawy
mamroczą o swych smutkach, których nikt
nie wysłucha, przybywam na koniu -

blada i niezdrowa - z żółtą twarzą
Japonki, wprost z Hiroszimy. Spłonęłam
i zmartwychwstałam. Żywiąc się jej prochami
ściskałam między kolanami poranek

jak najcenniejszą chwilę wolności,
między czwartą a ósmą rano śpiewałam
swą pieśń poranną. Nie dotarłam do kresu,
w swej utracie przekroczyłam

granice jestestwa. Moje martwe dzieci
zakonserwowane w laboratoryjnych
słojach krzyczą o moją uwagę. Czy będę Medeą?
Gdy zeszłam z azaliowej alei zamieszkałam

wreszcie u siebie - wśród kości, obrączek
i abażurów ze skóry, blasku księżyca
na skroniach, co swą chłodną, tępą
twarzą koi mój ból. Nie ma tu kresu.

Są tylko walizki zapełniane pragnieniami
wyciąganymi z kieszeni. Odcinam kupony
od losu - po jednym na każdy dzień
Z równowagą jak nigdy liczę minuty

do usłyszenia głosu syren, co obwieszczą światu:
Ktoś umarł

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miłość w czasach rozpaczy

czego chcą

Requiem dla umarłej