Purdah

Powinnam była cię kochać. Powinnam;
ezoteryczna aż do kwasoty, ociekająca
świętością niczym ofiarny baranek. Moje
serce było ołtarzem, mirrą przyniesioną
w darach dzieciątku. Nie chciało mnie;
nagie i straszne patrzyło mi w oczy -
utopiłam je. Czyż każda Maria musi
mieć świętobliwy wyraz twarzy? Czyż
nie powinnam była cię przekląć, splunąć
za siebie i obrócić się na palcach; relevé, plié, passe -
znam to na pamięć. I piruet fouette. 

Upadnij. Upadnij na kolana gdy gorycz
wzbiera w moim sercu i znowu z głębi mnie
wzywa mnie zew nicości. Sto lat młodej parze!
To już trzy lata jak zostały mi tylko papierosy
i mój wstyd niewypowiedzianych gestów. Zona,
w której tkwię po kres każdego drgnienia.
Jak wypełnia mnie szczelnie, hermetycznie 
niczym poćwiartowane kawałki zwierzęcych 
ciał. Czy myślisz o mnie gdy ją rżniesz? Przecież
najpierw dotknąłeś mnie - Marylin Mongoł - pamiętam
ten wieczór w burdelu. Zbrukana alkoholem 
w mojej różowej bieliźnie byłam taka młoda. 
Nie niewinna. Młoda. Nie naiwna. Boli mnie
język, lecz nie od niedopowiedzeń a od przekleństw. 
Miotam się korytarzem zachwytów i rozpaczy;
od ściany do ściany. To tylko cienie; to wszystko
to cienie tych ścierw, które kiedyś zwałam miłością. 
Niech będę sentymentalna - któż mi zabroni?
Niech będę symetryczna, dokładna jak morderstwo 
z zimną krwią na placach. Nie Ofelia a Lady Makbet,
nie Antygona a Medea; w moim pragnieniu wieczności. 
Czyż wiedźm nie pieczono w piekarniku? 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miłość w czasach rozpaczy

czego chcą

Requiem dla umarłej