Niech się dzień święty święci

Wyobraźcie sobie. Jest już grubo po drugiej w nocy, leżycie w łóżku, kontemplując każdy element sufitu, czując jak myśli przewalają się w waszej głowie, niechciane, włóczą się jak kojoty, węszące za jakaś pożywką. Po niemal całym dniu czytania "Fal" Virginii Woolf, których nie powinniście teraz czytać, bo macie stos innych książek do przeczytania, ponadto czekają na was notatki z historii filozofii, powinniście też powtórzyć dokładnie zasady rosyjskiej gramatyki - wreszcie czujecie przypływ życia. Ale cały dzień snujecie się, nie wiedząc co ze sobą zrobić, sprawdzając możliwość obsesyjnych teorii, które przyszły wam do głowy. Przy czwartej kawie poddajecie się i pozwalacie sobie na nielegalną chwilę wolności. I tak nie uda się wam dojść ze sobą do ładu i składu - szczególnie w takie dni, gdy rzeczy nie są, a jedynie się zdają. Ale ta chwila wolności zamienia się w cały dzień, i gdy dochodzisz do zdania "(...) próbuję wyjawić ci sekret, którego nikomu jeszcze nie zdradziłem; proszę cię (odwrócony do ciebie plecami), żebyś wziął w ręce moje życie i powiedział mi, czy moim przeznaczeniem jest zawsze budzić wstręt w osobach, które kocham." przypominasz sobie dlaczego tak zafascynowała cię ta książka.

"To koniec ich związku. W ten sposób snujemy wokół siebie nieskończenie delikatne włókna i budujemy system. Włączamy weń Platona i Szekspira, lecz także zupełnie nieznanych ludzi, ludzi pozbawionych wszelkiego znaczenia. Nie cierpię mężczyzn noszących krzyże na lewej pole kamizelek. Nie cierpię ceremonii i żałobnych zawodzeń, i smutnej figury Chrystusa trzęsącej się obok innej trzęsącej się smutnej figury. Ani parady, obojętności, emfazy - zawsze chybionej. (...) To tak ogromna ulga móc zwrócić na coś czyjąś uwagę. I nic już nie mówić. Podążać mrocznymi ścieżkami myśli i wkraczać w przeszłość (...)". Przeszłość. No właśnie - przeszłość. Bo leżąc tak, po przeczytaniu tej książki, która kończy się okrzykiem "(...) o Śmierci!" a potem fale rozbijają się o brzeg, przypominasz sobie, że to już sześć lat. Minęło sześć lat, co do dnia. I śmiejesz się, bo choć ostatnio rzeczywistość znowu trzyma ci stopę na gardle i wbija ją coraz mocniej jeżeli tylko się poruszysz, to, mimo wszystko - sześć lat! Składasz samej sobie gratulacje, bo nikt inny tego nie zrobi.


"Two, of course there are two."
Sylvia Plath, Death & Co

nie dwie a trzy - i czwarta nie-do-końca-narodzona
ułomna siostra wypadek przy pracy kaleka
ze zdeformowana nogą Czołga się we własnej ślinie
i łzach To jej brzydzę się najbardziej Trzy pierwsze
to moje złote dzieci moja duma I ta perwersja
w pokazywaniu po nich blizn bo są moje moje moje!

Lecz nigdy nie umiałam urodzić ich jak należy
odejście wód płodowych skurcze macicy i ten
cały ceremoniał gdy leżę w szpitalnym łóżku włosy
lepią mi się do mokrego czoła i nad wzdętym brzuchem podają mi
ją moje złote dziecko noszone pod sercem miesiącami

Lecz nigdy nie dali mi jej na własność Miałam w końcu
piętnaście lat Kto widział tak młodą matkę?
Co bym z nią zrobiła bezradnie rozłożyła ręce
słysząc jej wzywający płacz

Tu nie chodzi o wezwanie nicości Tu
nie chodzi o krzyk rozpaczy To chęć
sprawdzenia wyzwanie rzucone w twarz
jak daleko się posunę Daleko
Potrafiłam zawisnąć na krawędzi życia
i nie ja jedna Ale bez żadnego przedstawienia
okrzyków uniesień i łez Czysta precyzja skalpela
zapach środka do odkażania (po nim chciało się
rzygać jeszcze raz)

I to już sześć lat Proszę proszę
moje dzieci już takie dorosłe

Lecz nie dwie a trzy Trzy -
o niebieskiej twarzy księżyca


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miłość w czasach rozpaczy

czego chcą

Requiem dla umarłej