Potlacz

Słowa pulsują jak organ. Ten organ jest chory,
nabrzmiały i nie ma w sobie głębi. Jest płaski
jak niebo. Boże, wypuść z nich ropę i krew,
rozetnij mi krtań, Królowo, i wyssij je -

litera po literze. Przywróć mi moją otchłań,
migoczące szaleństwo, bo studnię porósł mech.
Księżyc o żółtym uśmiechu jest gorzki jak
wyrzygiwane tabletki. Najpierw było ich

trzydzieści, małych trujących śmierci,
potem plastik w gardle. Wrzeszczały potępione
w sali obok, gdy spałam i dostąpiłam zbawienia.
Fałszywe matematyczne wzory mojego ciała,

kość po kości. Gdybym narodziła się naprawdę
mogłabym naprawdę umierać. A tak - jestem
średniowiecznym miastem. Centrum jest we mnie,
nie ma centrum, ekliptyka, rytualna gra. Jestem

parodią kobiecości. Moje uda, ręce, nogi, głowa.
Kręcę tobą, głowo. A serca zabić nie mogę.
Zjem cię, mówi księżyc. Uczyń tak, księżycu.
Jestem kosztowna, jak na strzęp żywego ciała.

Świeże mięso - tak pewnie myśleli ci studenci.
Miałyśmy piętnaście lat i potem to after party
po balu gimnazjalnym. Cienka, biała kreska.
Na rozluźnienie, mała. Noli me tangere.

Zabiłam siebie tak łatwo. To rytualny taniec
mordu. Cóż teraz mogę o sobie powiedzieć?
Wyśmiejcie mnie, nerw po nerwie. Nie ma już
nawet ciszy, żadnej czystej przestrzeni. Wszędzie

krew, krew, krew. Zliżą ją koty, szczury wyjedzą
mi brzuch. Tylko tam mogą uderzyć naprawdę.
I roznosi mnie, rozsadza, ta rozkosz umierania
nie od strzałów, pocisków. Od siebie, od siebie.

Nie oddaj im mojego ciała, gdy wrócę naga,
przystrojona w paciorki, z monetą w ustach.
Straciłam z sobą już za wiele czasu. Teraz
czas na ciebie. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miłość w czasach rozpaczy

czego chcą

Requiem dla umarłej