Nie wstydź się wzroku umarłych

Kto mówi o zwycięstwach? Przetrwać, oto wszystko. 
                                                       R. M. Rilke, Requiem


To wcale nie było trudne. Model standardowy, w którym
czternaście fermionów, małych ssących stworzonek,

kocha mnie jak matkę. Jak śmieszne są wasze słabe modły!
Dajcie mi swoje głowy, a i je obetnę, powieszę na bramie.

Wojska się rozpierzchną, siedem dróg powrotu,
droga po moście cienkim jak ostrze miecza.

Bo jak dotknąć Boga bez boga? Bez akceptacji?
Jeszcze nie zaczęłam, czekajcie. Czekajcie -

czwartego dnia o świcie powrócę,
jak triumfująca Matka Zbawiciela.

I wziął mnie do namiotu, gdzie zabijał mnie
każdej nocy, i widziałam zachwyt w jego oczach

gdy myślałam o smaku jego krwi, która była tak blisko,
na mnie, we mnie, we mnie krążyła. Czułam ją

i poczułam jak powstaje we mnie
bestia, jak Lewiatan mnie pochłania

przez ocean czerwieni pod powiekami
a półksiężyce moich paznokci wbijają się

w jego skórę i gryzę, i drapię, lecz, wierzcie,
jestem tylko ciałem, to tylko moje ciało,

to ścierwo, to tylko przedmiot w jego rękach i może
kocha, może kocha - kocha tylko proch.

I czuję jak wybucha, ale jestem skałą,
jestem piękną skałą, choć obcy szept w uchu,

gdy bestia podnosi swój łeb i kąsa, kąsa,
a ja nie zgniotę go stopą.

Lecz oto triumfuję i prowadzę go przez środek
Judei, aż dochodzi do Jeruzalem, przez wąwóz

swej naiwności i żałosnego męskiego pożądania.
Wydam go tej nocy na zagładę. Już śpi.

I oto wyciągam swój miecz a me imię to Paghat.
Paghat, Paghat, szepczę, gdy ręce zalewa mi krew.

Bo kimże jestem aby się sprzeciwiać memu Panu? 
Piję więc, Panie, albowiem nigdy od dnia mego 

urodzenia życie me nie osiągnęło takiego szczytu.
I przycisnęłam jego dłoń do mych piersi, i byłam

krwawą matką, i zalała mnie fala ciemnej rozkoszy.
Jakże mam żyć teraz bez zabijania? Gdzie znaleźć

świat, w którym afrykańskie żyrafy nie płoną a
spadają na same głębiny szaleństwa? To biel

dziewiczych bestii, to miłosierdzie bez żadnych
tępych dogmatów. Słonce wzeszło, już czas.

Werble, werble, gdy idę przez miasto we krwi,
z koszem w ręku. Rozdarta zasłona świata.

Zabij mnie tak, jak się kocha. Nie przez zmartwych-
wstanie. Wyją Erynie, jego lepki wzrok śledzi

uciekających Asyryjczyków. Będziecie mnie kochać.
Będziecie czcić jak matkę. Świętą dziewicę splamioną krwawą

zemstą. Bo Bóg spojrzał łaskawie na dzieło moich rąk,
więc uderzcie w bębny na cześć mego Boga! Nie -

na cześć moją, moją, moją! Bo zlękły się ludy mej odwagi
i lud pokorny klęczy u mych stóp! Wysławiajcie i wzywajcie

moje imię! Mam w sobie wszechświat, zabiłam mego wroga
urodą mego ciała, zabiła go ręka kobiety.

Bo ja jestem dumą rodu ludzkiego, ja - hebrajska samica.
I biada każdemu, kto powstanie przeciw mnie, bo ześlę na ich

ciało ogień i robactwo, i jęczeć będą w bólu na wieki.
Zwyciężyć? Przetrwać, oto wszystko. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miłość w czasach rozpaczy

czego chcą

Requiem dla umarłej