Ostatni skręt noża

All morning the
Morning has been blackening,

A flower left out.

                          Sylvia Plath, Sheep In Fog 


Transformacja przestrzeni. Wszechświat się zamyka, a ja zostaję ograniczona do mojego ciała - mojego nieznośnie kobiecego, żałosnego ciała. Ciało zawsze było przedmiotem nieuniknionej dekonstrukcji. Nigdy destrukcji. Bo nigdy nie potrafiłam ostatecznie rozstrzygnąć: czy to ja jestem wpisana w ciało, czy to ciało jest wpisane we mnie. O połączeniu nie może być mowy. Zawsze byłam obca wobec mojego ciała. Bo co z tego, że choć dzięki niemu dokonuję różnych znaczących (?) czynów, dzięki niemu, dzięki fatalnym zmysłom odbieram świat, skoro to ono właśnie mnie pochłania? Transformacja przestrzeni dokonuje się bezwiednie. Moje ciało jest bezradne. Przed niczym nie chroni, a tylko żąda, nieustannie żąda ofiar. Pragnę kosmicznej wielkości, pragnę bez-czasu. Wyrwać się z rygoru poniedziałków, wtorków i śród - tylko tych, bo reszta dni się rozmazuje i nie ma znaczenia.
Może i dusza jest przymuszona oglądać byty przez kraty więzienia, ale ja wcale nie pragnę wyjścia z jaskini, ponieważ nie mam tyle siły. Wiele razy wydawało mi się, że z niej wychodziłam i zawsze, zawsze wracałam do dobrze znanej przestrzeni. Bo wcale nie chcemy uciec. Chcemy uniwersalnej odnowy, cofnięcia czasu, unicestwienia, jego realnej, namacalnej śmierci, zachwiania porządku świata. Niech stary czas w istocie zginie. Ale czas już nigdy nie ulegnie odnowie, bo wahadło świata się zatrzymało, zawisło w przestrzeni, a my zostaliśmy skazani na wieczne trwanie historii.
Ilu chrzci się tylko po to, aby dać się spalić? Wielu już wykazywało, że samobójstwo to czynność codzienna. Już nawet przywołany tu Platon twierdził, że jeśli życie utraciło swoją miarę, to samobójstwo staje się aktem uzasadnionym i rozumnym. Lecz po co?
Przestrzeń może i jest obca, może układa się wokół nas w inne fałdy i inaczej okręca, ale jest. Jeden, niezachwiany - powiedzmy - fakt. Świat jest namacalny, choć amorficzny.
I zastanawiam się, czy rzeczywiście moje ciało jest bezwartościowym rewersem mężczyzny? I czy można wyjść poza cielesną immanencję? Dojść do czystej, nieskrępowanej świadomości?
Pora na sentymentalny obrazek: oto stoję wieczorną porą na niewielkim wzgórzu, wiatr rozwiewa mi włosy,  a światło latarni i okolicznych mieszkań wydaje się tak niewyraźne, jak czubek papierosa, którego palę. O każdym zagadnieniu trzeba myśleć w odpowiednim miejscu. Ale co zrobić, gdy myśli się rozjeżdżają, każda w swoją stronę, i gdy podmiot staje się konstelacją? Zaprzeczeniem wertykalności i horyzontalności. I właśnie wtedy pojmujesz, nareszcie pojmujesz, że konstelacja jest jedynym wyjściem, odejściem od teandryczności podmiotu, jest jedyną nie-dogmatyczną formą. W uszach gra Mozart (czemu on?) i czujesz, że doszedłeś do kresu, bo gdzie można jeszcze iść, do jakiej nicości? Jesteś w miejscu gdzie wszystko się kończy, ale to nie oznacza końca ciebie. To tylko krawędź i wreszcie wiesz, gdzie kończy się świat. Wreszcie masz brzeg, właśnie go dotykasz. Teraz możesz już tylko rozpościerać się na mapie nieba, dobrze znając swoje granice. Ach nie, pozostało jeszcze jedno. Marzenie o transcendencji.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miłość w czasach rozpaczy

czego chcą

Requiem dla umarłej