Sąd nad nieobecną

                                          "Zrywa się wiatr. Musimy żyć. Tak trzeba."
                                                                                                 Paul Verlaine

I
Nigdzie się nie wznoszę. Obserwuję moje stopy
oparte na betonie jak wtedy gdy wracałam boso:
mój warszawski spleen, aureola w błocie - marzę tylko
o gwoździu, który przebije mi kostki, to byłby
jakiś znak żywej obecności, transcendentnej świadomości
czystego bólu. Tylko on może mówić, gdy
ja nie mogę. Może powiedzą wam o tym - język 
frazy nie dość jasny - małe ptaszki, które śpiewały
mi śmierć. Last night I dreamt. Wychodzą słowa,
których nie myślałam, chodzą po mym ciele i już
ich nie zatrzymam gdy weszły do krwi. Jedyny sposób
to otworzyć żyły.

II

Halo, ziemia! Wychodzi słońce
zza chmur, krzyczy szpak. Wczoraj
znalazłam pod drzewem martwego wróbla.
Wszystko tu umiera. Wszystko tu się rodzi
żywione strachem. Od jednej paczki do drugiej -
aby żyć. Namalowałam szczęście. Potrzebuję cię
jak nigdy.

III

Z wnętrzności martwych kotów wróżyłam sobie szczęście.
Słonce spaliło mi włosy. Jasności poranka - to
tylko ciągłości kolejnych liczb wziętych w nawias
pismem klinowym. Na glinianych tabliczkach
wyryłam epitafium wśród cichej wsi litewskiej.
Dlaczego odszedłeś tak nagle martwy od tak dawna
dwa razy złożony do grobu? Zapłodnij moje małe
kości, sześć zębów, które wypadły mi we śnie.
Siedemdziesiąt substancji powodujących
raka.

IV

Tureckie popielniczki. Podróżuję ze wschodu
do krainy jezior. Czołgają się ku mnie gwiezdne
cienie gdy na marach przybywam do ciebie.
Konający dzień. Chyba już mnie
nie znajdziesz. Tam,
gdzie muszę
iść.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miłość w czasach rozpaczy

czego chcą

Requiem dla umarłej