Po dniach spłakanych

Skalpelem z rżniętej rosy rozdziewicz mnie
raz jeszcze i krew dziewiczą zmieszaj ze

swą śliną. Rozstawić nogi tylko po to,
aby mówić, że jest bardzo ciemno, mokro

w mojej macicy dojrzewa twój ból - może
kiedyś go urodzę. Na razie rozwieram

szczęki siłą tylko po to, aby gryźć i
wyć, bo Słowa nie przychodzą. Monolit

moich kości - zrób sobie z nich obrazek
takiej mnie, jaką miałam być: tanią,

świętą kurwą, bo wszystkie kurwy są
trochę święte, a za mało się je czci.

Bruk, bruk, bruk. Stuk, stuk , stuk o
bruk. Senna śmierć zmęczona słodko kusi w lustrze. 

Czy trzeba umrzeć do przejścia? Krew
gorąca stapia się w twych ustach. Słońce,

już nigdy nie ujrzę gwiazd, one wszystkie
tam na mnie czekają. Królowie już tasują

karty, a ja jadę, sunę saniami wprost
do twojego łona. Wypełnię twoją przyszłość,

bo znowu każdy oddech jest podobny do słów,
jak twój szept gorący na mych udach.

Chcę ci dać miłość białą i okrutną;
tchnieniem każdego słowa zapłacę 
za twój ból. Kochałam tylu mężczyzn. 
Umarli.
Nie kocha się umarłych. Teraz 
kocham żywych z tchawicą pełną krwi. 
Wstąp we mnie i posłuchaj 
tępych śpiewów mego serca. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miłość w czasach rozpaczy

czego chcą

Requiem dla umarłej